Przyjęło
się uważać, że wraz ze zmianą klimatu oraz krajobrazu, związaną z końcem
epoki lodowcowej, rozpoczęła się istotna rewolucja w dziejach ludzkości.
Myśliwi, dotychczas kroczący za zwierzyną łowną, zaczęli się osiedlać,
tworzyć kolonie, wioski i w konsekwencji zakładać miasta. Proces ten
następował nierównomiernie w różnych zakątkach Ziemi. Zmiana trybu koczowniczego
na osiadły ma swoje odzwierciedlenie w wielu mitach i legendach. Najbardziej
nam znany jest biblijny dramat Abla zamordowanego przez brata - Kaina.
Kain był osiadłym rolnikiem, Abel - wędrującym ze swym stadem pasterzem.
W tym opisie pierwszej zbrodni można dopatrzyć się zderzenia dwóch elementarnych
sposobów życia.
Archaiczny mit, ukazujący konflikt rolników i pasterzy jest obecny w
naszych czasach. Z pewną niechęcią traktuje się tych, którzy wędrują.
Na przestrzeni wieków kojarzyli się oni z barbarzyństwem, najazdami
i mordami. Cywilizacje miejskie od Zachodniej Europy po Chiny przez
całe wieki żyły w lęku przed hordami Hunów, Tatarów, Mongołów. Strach
był tym silniejszy, że niewiele wiedziano o najeźdźcach. Jak pisze Bruce
Chatwin, powołując się na Hamiltona Griersona, "w języku średniołacińskim
słowo 'wargus' - czyli 'obcy' lub 'wygnaniec' - oznacza równocześnie
'wilka'. W ten sposób zlały się w jedno dwa wyobrażenia: dzikiego zwierzęcia,
które należy wytropić i upolować, oraz człowieka, którego traktuje się
niczym dzikie zwierzę."(1)
Mieszkańcy współczesnych miast wciąż gdzieś w podświadomości odczuwają
lęk przed obcymi. Podejrzliwie spogląda się na przykład na Cyganów.
Nomadyzm nie pozwala się zaszufladkować. Koczownicy sprawiają kłopot
społeczeństwom osiadłym a najbardziej ich centralnym władzom. Trudno
jest bowiem rządzić nad kimś, kto nie jest określony konkretnym miejscem
zamieszkania. Według jednego ze staroangielskich przysłów: "przybysz,
który nie jest kupcem, jest wrogiem". Nomada to w rozumieniu
mieszkańca miasta anarchista. O ile miasto staje w opozycji wobec natury,
powstaje najczęściej jej kosztem, nomada żyje w zgodzie i harmonii z
naturą, z otoczeniem. Przychodzi i odchodzi nie pozostawiając po sobie
śladu na świętej ziemi.
Tragedie Indian Ameryki Północnej, Aborygenów w Australii czy Kurdów
na Bliskim Wschodzie są echem biblijnego mordu. Nomadyzm jednak intryguje
i zaciekawia. Wielu autorów zwraca uwagę na korzyści, jakie płyną z
takiego sposobu życia. Pascal pisał: "natura nasza jest w ruchu;
zupełny odpoczynek to śmierć". Ciekawość świata powodująca bycie
w drodze, przemieszczanie się będące jedną z najstarszych ludzkich intuicji
jest z pewnością rodzajem odświeżenia umysłu. Nie pozwala na jakąkolwiek
rutynę i - z uwagi na wciąż nowe doświadczenia - powoduje większą uważność.
To dzięki owej mobilności możliwy był rozwój ludzkości. Wschód nadal
wierzy, że wędrowanie to sposób odnowienia harmonii istniejącej niegdyś
pomiędzy człowiekiem a Kosmosem.
Nomadyzm może mieć różne podłoże; ekonomiczne - poszukiwanie dogodnych
terenów, bogatych w żywność, wodę i pastwiska, religijne, związane z
pielgrzymką do świętych miejsc (jak hadżdż - oczyszczająca podróż do
Mekki) lub jako pokuta, wygnanie, które bywało karą za najcięższe zbrodnie.
Pielgrzymka więc to nie tyle dążenie do celu, ile czas, w którym wędrowiec
koncentruje się na swej Drodze, odkrywając siebie: swoje słabości lub
siłę. Dla irańskich nomadów przemieszczanie się, rozstawianie namiotów
we wciąż nowych miejscach to rodzaj rytuału, który był tak samo, a może
nawet bardziej istotny niż modlitwa w meczecie. Wędrowanie może być
też - w przekonaniu samych wędrujących - niezbędnym rytuałem, od którego
zależy istnienie Ziemi, całego Wszechświata. Tym jest cykliczny "obchód"
Aborygenów, którzy odtwarzają w ten sposób drogę istot totemicznych
z Epoki Snu, "wyśpiewując nazwy wszystkiego, co napotykały po
drodze: ptaków, zwierząt, roślin, skał, zbiorników wodnych - i śpiewem
powołując świat do istnienia".(2)
Wszystkie te rodzaje przestrzennej aktywności stawały się przyczynkiem
do swoistego duchowego oczyszczenia. Ciągłe przemieszczanie się, postawa
nomadyczna jest traktowana jako moralnie czysta. To często nieprzewidywalna
konfrontacja z otoczeniem. Bycie-w-drodze zmusza do maksymalnej obecności.
Wędrowiec będąc w wiecznym teraz często spotyka obcych. Według Ryszarda
Kapuścińskiego "każde takie spotkanie z Innym jest zagadką,
jest niewiadomą, jest (
) tajemnicą "(3).
I to chyba wydaje się największym fenomenem w dalekiej podróży, powodującym
zawsze silniejsze bicie serca.
Moje wcześniejsze
doświadczenia to głównie podróże do Azji, która Europejczykom wydawała
się zawsze niezwykle interesującym i tajemniczym lądem. Do dziś wyrusza
się tam, ażeby przeżyć coś szczególnego. Co konkretnie pociąga tak wielu
ludzi Zachodu w tamte rejony? Być może pewne przerysowanie wszystkiego,
z czym podróżnik się tam styka: kolorów, zapachów, dźwięków, ale i niesłychanej
biedy oraz nędzy. A może to coś więcej niż nasycanie zmysłów? Istnieje
teoria, według której niegdyś cały świat: zachodni i wschodni - rozwijały
się równolegle. Rozłam nastąpił, kiedy myśl grecka mniej więcej po Platonie
zaczęła przejawiać skłonności do nadmiernego racjonalizmu, w wyniku
czego nastąpił rozłam ducha i materii. To rodzaj odchylenia od "naturalnego"
rozwoju ludzkości. Może on spowodować, że kiedy fizycznie zetkniemy
się z Azją, doświadczymy swoistej tęsknoty za tym, co utraciliśmy. Być
może w głębi naszego umysłu wciąż mamy zakodowane te - właściwe orientalnym
społecznościom - archaiczne, nieliniowe, synkretyczne rozumienie otaczającego
nas świata. Carl Gustaw Jung pisze: "całkiem możliwe, że Indie
są światem rzeczywistym i że biali żyją w zbudowanym z abstrakcji domu
wariatów. Rodzić się, umierać, chorować, być chciwym, brudnym, dziecinnym,
śmiesznym, najwyraźniej pozostając zamkniętym w analfabetycznej nieświadomości,
być zawieszonym w ciasnym świecie dobrych i złych bóstw, broniąc się
za pomocą mantr i czarów - może takie jest prawdziwe życie, życie zgodne
z pierwotnym zamysłem, życie na ziemi. Życie w Indiach nie wycofało
się jeszcze do skorupy mózgu. W Indiach wciąż żyje jeszcze całe ciało".
(4)
Dziś możliwe
jest odtworzenie nomadyzmu, a może raczej - stworzenie nowego rodzaju
bycia-w-drodze. Łatwość komunikacji, telefonia komórkowa, internet,
dostęp do własnego konta bankowego w każdym już niemal miejscu na ziemi
dzięki kartom płatniczym, wszystko to sprzyja wyruszeniu w drogę. Kiedy
mieszczuch uda się w daleką podróż zdarzyć się może, że obudzi się w
nim krew Abla. Ta krew dojrzeje po powrocie i spowoduje, że zacznie
tęsknić za Drogą, nie zważając na trudy, niewygody i niebezpieczeństwa.
Trudno powiedzieć: przekleństwo to czy błogosławieństwo?
"Nie
ma centrum, a czas utracił swoją starożytną spójność: wschód i zachód,
jutro i wczoraj mieszają się w każdym z nas. Różne czasy i różne przestrzenie
łączą się w jedno tu i teraz, dziejące się wszędzie i o każdej porze."(5)
Jeśli tak, dlaczego nie doświadczać? Nie rzucić się w objęcia świata,
który może okazać się niebezpieczny? Ale to ryzyko się opłaca. Jakże
istotne to dla artysty, biorąc pod uwagę rilkowski manifest: "Poezje
nie są bowiem, jak ludzie sądzą, uczuciami (...) - są doświadczeniami.
Gwoli jednej strofy trzeba wiele miast zobaczyć, ludzi i rzeczy, trzeba
znać zwierzęta, trzeba czuć, jak latają ptaki i znać gest, z jakim małe
kwiaty otwierają się o świcie. Trzeba umieć myśleć wstecz o drogach
w nieznajomych stronach, (...) o rankach nad morzem, o morzu w ogóle,
o morzach, o nocach podróżniczych, co w dal szumiały hen w górze i z
wszystkimi gnały gwiazdami (...)".(6)
Nomadyzm
nie jest czymś nowym w działaniach artystycznych. Tą formę bycia w świecie
można postrzegać w perspektywie awangardowej idei połączenia sztuki
z życiem. Z życiem polegającym na umiejętności odtwarzania własnego
"domu", własnego miejsca niemal w każdych warunkach. "Dom"
jest wtedy tak właściwie wszędzie i nigdzie. Prowadzi to w końcu do
przeświadczenia, że jedynym pewnym "domem" jest obszar własnego
ciała. (7)
Najbardziej bliska jest mi postawa Richarda Longa, który podczas samotnych
wędrówek pozostawiał ślad swej chwilowej obecności porządkując zastane
miejsca, z kamieni układając kręgi lub linie. To rodzaj konceptualnego
performance'u, który z pewnością większe znaczenie miał dla samego twórcy
niż potencjalnych świadków tych akcji. Para Abramovic - Ulay od połowy
lat 70. realizowała ideę utożsamiania sztuki z życiem, zakładając: "żadnego
stałego miejsca zamieszkania, nieustanny ruch, bezpośredni kontakt,
lokalne relacje, autoselekcja, przekraczanie granic, podejmowanie ryzyka,
przepływ energii, żadnych prób, żadnych założonych z góry celów, żadnych
powtórzeń".(8) Swoje relacje z przestrzenią
otwartą odnajduję gdzieś pomiędzy wymienionymi artystami. Nie są jednak
oni dla mnie wzorami do naśladowania. Od pierwszej podróży do Azji odczuwam
narastający głód maksymalnej Obecności. Żyjąc w jednym miejscu, poruszając
się po tych samych trajektoriach, nieuniknione jest pewne uśpienie umysłu
wpadającego w rodzaj rutyny. Wszystko znajome i przewidywalne. Wędrując
po obcych, wciąż nowych miejscach zmysły są wyostrzone; jak u polującego
zwierzęcia.
Wierzę, że postawa "nomadyczna" ułatwia pogodzenie się z ostatecznym
kresem, jakim jest fizyczne istnienie na tym świecie. Człowiek "osiadły"
poprzez otaczanie się przedmiotami, staje się niewolnikiem rzeczy. Żyje
w pewnego rodzaju kokonie, który pozornie daje poczucie bezpieczeństwa.
Śmierć wydaje się wówczas najstraszliwszą tragedią. Dla przyzwyczajonego
do ciągłego przekraczania granic umysłu, śmierć jest tylko kolejnym
doświadczeniem Drogi.
Podczas Roku Wędrującego Życia, zaczynając
od Ameryki Południowej, poprzez Oceanię, Australię i Azję
odwiedziłem 23 kraje pokonując ponad 100 000 kilometrów. Przekraczałem
granice cywilizacyjne i kulturowe. Podróż, zamiana osiadłego trybu życia
w ciągły proces wędrowania, było na ogół spotkaniem z drugim człowiekiem.
Olbrzymie znaczenie miał dla mnie kontakt z ludźmi, których życie nie
zmieniło się od setek, tysięcy lat: rdzennymi mieszkańcami Ameryki Południowej,
Aborygenami, Papuasami, nomadami pustyń i stepów Azji oraz Bliskiego Wschodu. Spojrzeć
w oczy ludziom żyjącym autentycznie i niezmiennie od zarania dziejów
by tak naprawdę zobaczyć siebie; z całą tego konsekwencją. Wszystko,
czego doświadczałem, wszyscy, których spotkałem znaleźli się na orbicie mojego
jestestwa. W pewnym sensie odczuwałem też etyczny obowiązek odbycia tej
podróży - pielgrzymki.
Wędrówka miała charakter działania, polegającego na "wtopieniu się"
w drogę; używając buddyjskiej maksymy - na staniu się Drogą. Opuszczenie
domu spowodowało zatraceniem centrum na rzecz ciągłego przemieszczania
się. Rok Wędrującego Życia był rokiem pewnego zawieszenia: fizycznie
opuściłem własne struktury społeczne, rodzinę, miejsce pracy oraz zamieszkania,
ale i nie stałem się przecież częścią społeczności, które odwiedzałem.
(9)
Był to rok nieustannej czujności, doprowadzania samego siebie do
skrajności w zetknięciu z całkiem nowym, nieznanym światem, skazywanie
się na trudy i nieprzewidywalność każdego kolejnego kroku - dzień i
noc - kiedy zmieniały się wciąż punkty widzenia i odniesienia każdego
z miejsc, w jakich przychodziło mi się zatrzymywać. Znajdując się cały
czas w ruchu, w nowych, nieznanych przestrzeniach, niejednokrotnie stając
wobec niezrozumiałych, obcych kulturowo sytuacji, byłem zmuszany do ciągłej
zmiany myślenia i oceny zastanej rzeczywistości. Wszystkie te, cywilizacyjnie
wobec siebie odległe światy połączyła moja w nich obecność.
Moja podróż była inna niż racjonalne wędrówki koczowników, którzy
podążają pewnymi - niewidocznymi dla innych - szlakami. Każdy mój krok
warunkował następny i niewątpliwie w drodze dużą rolę odegrały
przypadki. W podobny sposób staram się podróżować od dawna. Dawanie
się "ponieść", zgoda na sytuacje, jakie mnie spotykają, bez
zbytniego oceniania ich i przyrównywania do własnej kultury, pozwala
lepiej wniknąć w realne otoczenie. O ile to możliwe, nie konfrontuję
własnego świata z tym, w którym się aktualnie znajduję.
Rok Wędrującego
Życia był rokiem rytuału. Wędrując,
pozostawiałem ślady swej obecności. To znaki mówiące nie tylko "tu byłem",
ale i "jestem w drodze".
Sławomir Brzoska
przypisy:
(1) Bruce
Chatwin, Ścieżki Śpiewu, Poznań 1998, s. 228. |
(2) j.w., s. 6 |
(3) Ryszard Kapuściński, Ten Inny, Kraków 2006, s. 11 |
(4) Carl Gustaw Jung, Podróż na Wschód, Warszawa 1989,
s. 107 |
(5)
Octavio Paz, Prąd przemienny, Warszawa 1995, s. 27 |
(6)
Rainer Maria Rilke, Malte, Warszawa 1993, s. 17 |
(7)
zob. Krzysztof Nawratek, tekst opublikowany w Czasie Kultury nr
2/2005 |
(8)
cyt. za: Grzegorz Dziamski, Awangarda po awangardzie, Poznań
1995, s. 113 |
(9)
Nieco podobny status posiadają wędrowni sadhu, opuszczający swoje
rodziny, którzy poprzez taką ascezę stają poza systemem kastowym.
Nieprzekraczalne bariery społeczne tylko w takim przypadku zostają
przełamane; sadhu z wysokiej kasty braminów może spotkać się na
jednej płaszczyźnie z sadhu pochodzącym z najniższej grupy pariasów. |
|
|